Trochę bardziej obcy obcy

Pasożytniczy bohater dzisiejszej notki; Alastair Rae, https://www.flickr.com/photos/merula/14629048952/

Parazytologia budzi w was zazwyczaj cały wachlarz silnych emocji – od fascynacji przekraczającej niekiedy zadziwienie najniezwyklejszymi nawet niepasożytniczymi chorobami (serio, najbardziej nawet zadziwiający nowotwór potrafi przegrać z najpospolitszymi nicieniami) po obrzydzenie ustępujące czasem tylko takim ciekawostkom, jak włosy na podniebieniu. A skoro pasożyty was interesują, chętnie je wam pokazuję, choć w rzeczywistości – w ludzkiej przynajmniej medycynie i w naszych warunkach epidemiologicznych – stanowią problem dużo mniejszy niż można by podejrzewać, gdyby kierować się obfitością doniesień internetowych i siłą waszych lęków.

Chociaż mamy wokół trochę gatunków swojskich i powszechnie znanych, jak owsiki czy glisty ludzkie, lubię od czasu do czasu pokazywać wam też parazytologiczne ciekawostki – czy to spotykane (przynajmniej u nas) niezwykle rzadko gatunki, czy historie nietypowych interakcji pasożytów (niekoniecznie niezwykłych samych w sobie) z gospodarzami – dość wspomnieć o pechowym pacjencie, który zaraził się od swojego tasiemca robaczym nowotworem. Czasem po prostu trafiam na takie pasożytnicze rarytasy, że nie sposób się nimi nie podzielić.

Pełznąca sobie skórą larwa nicienia w zespole wędrującej larwy skórnej; https://www.jem-journal.com/article/S0736-4679(10)00901-7/fulltext

Sporo spośród takich niepożądanych pasażerów na gapę trafia do nas zupełnie przypadkiem – wcale nie celują w człowieka; to nie my jesteśmy ich życiowym celem. Wolałyby znaleźć schronienie w organizmach zupełnie innych gatunków. Dobrym przykładem jest tu chociażby zespół wędrującej larwy skórnej, o którym więcej piszę w swojej książce o skórze – larwy nicieni, które wędrują sobie naszą skórą w tym nieprzyjemnym schorzeniu, tak naprawdę spotyka życiowa tragedia. W człowieku praktycznie nie mają szans się rozwinąć, dorosnąć, rozmnożyć się. Żadnych perspektyw. Podobnie Anisakis czy jego kuzynostwo wolałyby zamieszkać w dorodnej foce czy wielorybku aniżeli w wnętrznościach pechowego dwunoga, zjadacza lub zjadaczki sushi, ceviche czy choćby i poczciwego śledzika. Zaplątujemy się w ich cykle życiowe przypadkiem i niejednokrotnie żadnej ze stron taka wpadka przesadnie nie służy. Jesteśmy sobie obcy i do siebie nieprzystosowani. Ale niektórzy obcy są nam obcy nieco bardziej.

Podobne nitkowate robaki znaleziono u opisywanych w literaturze osób; Don Loarie, https://www.flickr.com/photos/loarie/16530625391

W 2012 roku Korean Journal of Parasitology opisał dwa przykłady znalezisk parazytologicznych natury dość nietypowej. Pierwszy z przypadków dotyczył podłużnego nieco ponad dziesięciocentymetrowego robaka o średnicy około milimetra znalezionego w wymiocinach osiemdziesięcioletniej pacjentki, drugiego – podobnego – parazytka matka znalazła w ustach swojego rocznego syna. Starsza pani zwymiotowała robaka (tak, powoli zbliżamy się do natury dzisiejszych bohaterów, jakkolwiek warto pamiętać, że określenie “robaki” to termin dość ogólny, odrobinę przestarzały i nieco na bakier ze współczesną klasyfikacją zoologiczną – bywa stosowany, owszem, ale nie w sensie jednostki systematycznej, a raczej pewnego worka tematycznego) po płukaniu gardła solą, do czego z kolei skłoniło ją nieprzyjemne uczucie, jakby coś jej w tym gardle utkwiło.

I jeszcze jeden podobny pasożyt; Elizabeth Nicodemus, https://www.flickr.com/photos/ecarey/2915141106/

W przeciwieństwie do podlinkowanej wcześniej historii z opowieści o pasożycie spożytym wraz ze sprzedawaną na targu skolopendrą pacjentka nie przypominała sobie podobnie ekscentrycznych (dla nas przynajmniej) produktów żywnościowych – jadła jedynie warzywa z własnego ogródka. W przypadku rocznego dziecka trudniej o szczegółową historię “choroby”, matka zaś niczego niestandardowego nie zarejestrowała. Tu jednak w sukurs przychodzi nam nieco starsza historia, tym razem z 2003 roku, opisana w lokalnej prasie medycznej. Yonsei Medical Journal opisywał przypadek również pediatryczny, jednak dziewczynka z tej opowieści była nieco starsza. Trzylatka, podobnie jak starsza pani, wymiotowała i to w wymiocinach właśnie znaleziono pasażerów na gapę, ale też mała pacjentka dotarła do przychodni wraz z matką, która w przeciwieństwie do rodzicielki poprzedniego malucha, była w stanie dostarczyć dodatkowe szczegóły. Otóż jej córka połknęła świerszcza. Wymioty nastąpiły jakiś kwadrans później i matka znalazła w nich dwa podobne do siebie kilkunastocentymetrowe robaki. Jednego z nich kobieta przyniosła, gdy przyprowadziła dziecko na wizytę lekarską, jej znalezisko zaś przekazano do dalszych badań. Od razu uspokoję was – ani badanie fizykalne, ani dalsza diagnostyka obrazowa i laboratoryjna żadnych nieprawidłowości u dziecka nie stwierdziła. Robalek zaś? Szesnastocentymetrowej długości białożółtawe podłużne zwierzątko o cieniutkim, gładkim, cylindrycznym ciele, zwężającego się nieco ku przodowi. Tylna część parazytka skręcała się nieco, u samego końca rozdwajając się w drobne wybrzuszone guzeczki (w opisach książkowych przeczytacie o wyrostkach kaudalnych, to to właśnie). Wraz z szczególną budową mikroskopową wygląd zewnętrzny pozwolił ekipie badawczej zidentyfikować intruza.

Oba wspomniane artykuły opisują przedstawicieli pewnej dość rzadko w ludzkiej medycynie spotykanej grupy zwierząt. Na pewno waszym pierwszym skojarzeniem po haśle “podłużne kilkunastocentymetrowe robaki” były nicienie, prawda? Glisty, owsiki, Anisakis i cała reszta towarzystwa. Tyle że nicienie akurat lekarze i lekarki kojarzą całkiem nieźle. Nie wszystkie, rzecz jasna, nie wszystkie są przecież powszechnie znane, nie wszystkie prowadzą pasożytniczy tryb życia, nie wszystkie też w ogóle są zainteresowane czy to człowiekiem, czy innymi zwierzętami. To nie nicienie, choć mówimy o grupie niekiedy opisywanej jako blisko spokrewniona grupa siostrzana nicieni (a zarazem typ “sąsiedni” w klasyfikacji, oprócz nicieni mający w bezpośrednim sąsiedztwie także wrotki, brzuchorzęski, ryjkogłowy i inne sympatycznie brzmiące stworzenia). Takie nieco odleglejsze kuzynostwo.

Kłąb dorosłych nitnikowców; Thorp and Covich’s Freshwater Invertebrates, https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/B9780123850263000152

To nitnikowce (Nematomorpha). Nie musicie się wcale wstydzić nieznajomości tego terminu. Tej akurat gałązki zwierzęcej klasyfikacji nie omawia się zbyt często w szkołach, a szkoda, bo jest interesująca. Nie mamy do czynienia z typem bardzo licznym – podręczniki mówią o około 320 gatunkach, w tym w Polsce zaledwie o jedenastu – najbardziej chyba znanym nitnikowcem polskim jest drucieniec wodny, Gordius aquaticus (skojarzenia z węzłem gordyjskim w pełni uzasadnione), mieszkaniec wód słodkich. Nie są to też organizmy o budowie przesadnie skomplikowanej. Pokrywający ich ciało oskórek ma być budowy prostszej nawet niż u nicieni, prostszy też jest układ nerwowy, podoskórkowo leży podłużna (bez mięśni okrężnych) warstwa mięśniowa. Brak układu krwionośnego, oddechowego (oddychają całą powierzchnią ciała), nie ma pewności co do wydalniczego. Układ pokarmowy bardzo zredukowany. Zwierzątka dorosłe, wolno żyjące stworzenia przede wszystkim wodne (zależnie od gromady słodko- lub słono-), nie odżywiają się wcale – niektóre gatunki nie mają nawet otworu gębowego, wszelkie obowiązki w tym względzie zrzucając na metaforyczne barki pasożytniczo bytujących larw, które zresztą i tak żywią się, absorbując pokarm poprzez ścianę ciała  mimo zachowania ciągłości larwiego (pseudo)jelitka.

Zaopatrzone w haczyki larwy; Thorp and Covich’s Freshwater Invertebrates, https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/B9780123850263000152

Larwy wykluwają się z jaj, które samica (większość nitnikowcowych gatunków jest rozdzielnopłciowa, jakkolwiek znany jest przynajmniej jeden partenogenetyczny, zdolny do dzieworództa) składa – zależnie od gromady Nematomorpha – albo w postaci przyczepiających się do roślinności wodnej śluzowatych sznurów (z nawet setkami tysięcy jaj), albo pojedynczo w wodzie morskiej. Maleńkie, pięćdziesięcio- do stumikrometrowej długości (nasza czerwona krwinka ma około siedmiu mikrometrów średnicy) zaledwie, wykluwają się po mniej więcej miesiącu. Od przodu larwa zaopatrzona jest w kurczliwy ryjek uzbrojony w chitynowe sztyleciki i wieńce haków. Na ryjku również uchodzą, gruczoły wytwarzające enzymy proteolityczne, rozcinające białka. Całkiem imponujący aparat gębowy, nieprawdaż. Tak uzbrojone maluchy poszukują żywiciela. Gdy go dopadną, mogą przy pomocy całego wspomnianego oręża przebić się do jego wnętrza przez powłoki, mogą też dać mu się przypadkowo połknąć i przez ścianę jelita przebić głębiej. Mogą też tymczasowo “otorbić” się i w postaci cysty czekać lepszych czasów.

To białe to nie robaki wbrew pozorom, a sklejone gęstym śluzem sznury tysięcy drobnych jajeczek składanych przez samicę nitnikowca; https://pdfs.semanticscholar.org/aa8f/56a9ec25bed39e9baa7e82aee5ca16ffaaf0.pdf

Ha, w końcu docieramy do tego, co dla was najbardziej interesujące. Już widzę, jak się zastanawiacie, jak widzicie ohaczykowane ryjki wwiercające się w pływające po morzach czy jeziorach wakacjujące dzieci i dorosłych, nadgryzające nagie stopy i łydki, niczym larwy niektórych przywr. Ale nie zapędzajcie się – nie bez powodu podkreśliłam, że to zwierzaki mało dla ludzkiej medycyny interesujące. Larwy nitnikowców rzeczywiście pędzą ściśle pasożytniczy tryb życia, nie pasożytują jednak ani na nas, ani nawet na innych kręgowcach (znane są nieliczne raporty o robakach znajdowanych w rybach i płazach, jednak przecież te mogły po prostu pożreć robaczych gospodarzy). Atakują głównie owady, rzadziej wije czy pająki, a w przypadku gatunków morskich – niewielkie skorupiaki – i w nich miesiącami później dojrzewają, pochłaniając tkanki gospodarza. Jeśli, co przecież częste, pierwszy “upolowany” żywiciel nie spełni oczekiwań – ze względu na mało satysfakcjonujące rozmiary chociażby – odczekują sobie wewnątrz aż pechowego “pośrednika” pożre ktoś większy, by w hojniej wyposażonym przez naturę osobniku rozgościć się czy to samotnie, czy w towarzystwie “rodzeństwa” na nieco dłużej. Dorósłszy, opuszczają ciało żywiciela, często – choć nie zawsze – z kiepskimi dla tego ostatniego skutkami, uprzednio zwabiwszy go do wody. Tak, to mali manipulatorzy, jedne z pasożytów potrafiących wpływać na zachowania swojego nosiciela. A nitnikowce wody potrzebują. Nawet kosztem utopienia żywiciela.

Nitnikowce wydobywające się z ciał krocionogów; https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC7311483/

Kłęby białych robaków w rozerwanym ciele pechowego świerszcza; Thorp and Covich’s Freshwater Invertebrates, https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/B9780123850263000152

Choć mamy do czynienia ze zwierzętami dość prostymi, nie pokuszę się o nazwanie ich niepozornymi. Sama już wzmianka o robakach kilkunastocentymetrowych na pewno już by się z takim określeniem kłóciła,  to jednak wcale nie kres możliwości naszych bezkręgowych bohaterów – znane są przykłady osobników nawet dwu-trzymetrowych. Jakim cudem? Cóż, wspominałam, że choć długie, są też wąziutkie – nie bez powodu anglojęzyczne piśmiennictwo pisze o nich horsehair worms, ot, takie robalki niczym końskie włosy. Albo bardzo cienki makaron. Jakoś się mieszczą. A potem jakoś się wydobywają – zazwyczaj tyłem odwłoka, niekiedy go przy tym rozrywając. I te obrazki akurat możecie kojarzyć – szarańczaki czy pareczniki, z których ciał wydobywają się nitkowate robacze kłęby.

Ale nie, spokojnie, żadna z opisywanych na wstępie artykułów osób nie padła ofiarą kilkumetrowego docelowo robaka pochłaniającego jej wnętrzności. Nikomu nie groził los rozerwanego krocionoga. Musiały przypadkiem połknąć czy to – jak trzyletnia dziewczynka zainfestowanego świerszcza lub innego bezkręgowca z niespodzianką, czy to postać dorosłą na przykład w wodzie służacej podlewaniu ogródka. No ale to akurat mało prawdopodobne – nawet nieco bezmyślnie się posilając sałatką, trudno przegapić długiego wszak, nawet jeśli nie metrowego, nitnikowca.

Świerszcz domowy i pojedynczy wydobywający się zeń nitnikowiec z gatunku Paragordius varius; trochę się plącze; https://www.biotaxa.org/Zootaxa/article/view/zootaxa.4088.4.3

Przypominam też, że patologów możecie śledzić również na fejsbuku – warto tam zaglądać, bo strona jest codziennie aktualizowana, warto też zajrzeć do moich “patologicznych” książek –

https://www.empik.com/patolodzy-lopatniuk-paulina,p1205622998,ksiazka-p

https://www.empik.com/na-wlasnej-skorze-mala-ksiazka-o-wielkim-narzadzie-lopatniuk-paulina,p1247304630,ksiazka-p

 

Literatura:

Two human cases infected by the horsehair worm, Parachordodes sp. (Nematomorpha: Chordodidae), in Japan. M YamadaT TegoshiN AbeM Urabe; Korean Journal of Parasitology 2012;50(3):263-7

Gordius worm found in a three year old girl’s vomitus. KJ LeeYT BaeDH KimYK DeungYS RyangKI ImTS Yong; Yonsei Medical Journal 2003;44(3):557-560

Laboratory identification of arthropod ectoparasites. BA Mathison, BS Pritt; Clinical Microbiology Reviews 2014;27(1):48-67

Untying a Gordian knot: the domestication and laboratory maintenance of a Gordian worm, Paragordius varius (Nematomorpha: Gordiida). B Hanelt, J Janovy Jr; Journal of Natural History 2004;38(8):939-950

A new millipede-parasitizing horsehair worm, Gordius chiashanus sp. nov., at medium altitudes in Taiwan (Nematomorpha, Gordiida). MC Chiu, CG Huang, WJ Wu, ZH Lin, HW Chen, SF Shiao; Zookeys 2020;941:25-48

Chapter 15 – Phylum Nematomorpha. Thorp and Covich’s Freshwater Invertebrates (Fourth Edition). MG Bolek, A Schmidt-Rhaesa, LC De Villalobos, B Hanelt; 2015

 

5 thoughts on “Trochę bardziej obcy obcy

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.