3. Koszmar

347 12 5
                                    

Czasami bywa, że noce nie są zbyt spokojne. Że pomiędzy sny wkradają się koszmary mącące nam w głowach. Nasz własny umysł wyciąga na powierzchnię nasze najmroczniejsze strachy i szczuje nimi niczym rodzic nieposłuszne dzieci. Buntuje się przeciwko nam i sprawia, że nie wiemy czy to jawa, czy może wciąż sen. Potwory stają się coraz bardziej realne, straszniejsze i mroczniejsze aż osiągają punkt kulminacyjny i budzimy się zlani potem z suchym gardłem i bólem głowy.

Tak było i tym razem. Obudziłam się z koszmaru, który jeszcze nie wiedziałam, że tak naprawdę był prawdą.

Odzyskanie świadomości, wszystkich zmysłów i wyrwanie się z tego dziwnego otępienia trochę zajęło, ale gdy już mi się udało, pierwszym co mnie zaatakowało, był ogromny ból głowy. Jakby ktoś wziął ją w ręce i chciał zmiażdżyć, napierając z całych sił. Suchość w gardle i pokrywający każdy skrawek mojego ciała pot był do tego idealnym dodatkiem.

Wydałam z siebie długi jęk niezadowolenia wciskając głowę mocniej w ciepłą poduszkę. W piciu alkoholu zajebisty jest tylko stan początkowy, później jest tylko gorzej, a prawdziwy horror zaczyna się dopiero następnego dnia. Potwierdzone, sprawdzone, przeżyte przez Annabeth Brown – jedynego i prawdziwego źródła tych informacji.

Nie mogąc wytrzymać odpłynęłam po kolejnych kilku minutach leżenia i nic nierobienia. Przebudziłam się kilka godzin później ze śliną oblepiającą policzek i włosami żyjącymi swoim własnym życiem.

Postanowiłam powiedzieć pass i wreszcie coś ze sobą zrobić, a pierwszym do tego krokiem było otworzenie oczu. Powoli, niepewnie zaczęłam rozchylać powieki obawiając się oślepiających promieni słonecznych, ale ku mojemu zaskoczeniu rolety w pokoju były spuszczone. Niezdarnie dźwignęłam się na łokciach głośno ziewając i przecierając zaspaną twarz. Po chwili do mnie dotarło jaki smród panował w pokoju, niczym w taniej gorzelni. Skrzywiłam się z niesmakiem i znów opadłam na poduszki, ale w tym samym momencie stare, drewniane drzwi otwarły się, a przez nie do pokoju wszedł Jake niosący dużą butelkę wody, opakowanie ibuprofenu, kilka chusteczek i tą jedną miskę, która zawsze służyła jednocześnie do wymiotowania i do robienia sałatek dla gości, których matka sprowadzała do domu. Tuż za chłopcem przydreptał Nemo – czarny jak smoła kot z bladymi, ledwo błękitnymi oczami, który wskoczył bez zaproszenia na moje łóżko i zaczął ocierać się o moje nogi domagając się pieszczot.

Nie pytajcie mnie, dlaczego to zwierzę ma na imię tak samo jak rybka z bajki dla dzieci, ponieważ ja sama dalej się nad tym zastanawiam. Wszystko wyszło spontanicznie i tak już zostało.

Nemo to dachowiec, którego kiedyś przygarnęliśmy z bratem. Był jeszcze w tedy małym kociakiem i miał złamaną tylną łapkę. Ujadał tak rozpaczliwie, że nie mogliśmy go zostawić, więc wzięliśmy go ze sobą i zajęliśmy się nim przy pomocy naszej sąsiadki, która kiedyś studiowała na kierunku weterynaryjnym. Od kiedy się nim zaopiekowaliśmy, ten stał się w stosunku do nas lojalny. Nemo to zwierzę o wolnym duchu, chodzi, gdzie mu się podoba i wraca, kiedy chce. Zawsze wraca.

- O! Już się obudziłaś - zauważył dwunastolatek z zaskoczeniem.

Niestety powiedział wszystko z nazbyt wielkim entuzjazmem, przez co w głowie zaczęło mi dzwonić niczym w kościele.

- Zlituj się i mów ciszej - wycharczałam przez ściśnięte i suche gardło.

Widziałam jak nastolatek przewrócił oczami, a następnie bez słowa wciska mi do dłoni butelkę wody i tabletkę, którą zdążył wyjąć z opakowania, a potem siada na krześle przy moim biurku, które znajdowało się naprzeciwko łóżka. Przypatrywał mi się uważnie, lecz nie ze zdziwieniem. Był do tego przyzwyczajony po tym, jak wielokrotnie musieliśmy się zajmować naszą matką, gdy doprowadzała się do gorszych stanów.

Wrzucam tabletkę do ust i popijam ją łapczywie dużymi łykami wody ciesząc się z ulgi jaką mi dała. Piłam tak łapczywie, że po chwili po mojej brodzie woda zaczęła płynąć małymi strumieniami.

- Nie udław się - szepnął mój brat chyba myśląc, że go nie usłyszę.

- Słyszałam cię ty mała wredoto - syknęłam na niego po tym jak odsunęłam od siebie butelkę.

Zaczęłam wycierać wodę z brody i dekoltu, dopiero teraz orientując się, żę mam na sobie ten sam strój, w którym wyszłam na imprezę, a nie swoją granatową pidżamę w żółte kaczuszki. Zmarszczyłam brwi, bo dotarło do mnie, że kompletnie nie mam pojęcia jak impreza się skończyła i jakim cudem trafiłam z powrotem do domu i własnego łóżka. Tak bardzo próbowałam sobie przypomnieć jakiś szczegół, że umysł przeszyła fala bólu. Jęknęłam zaciskając oczy i opadając plecami na miękki materac chwytając za nasadę nosa. W tym samym czasie Nemo zwinął się w kłębek w nogach łóżka.

Pierwszym co wyłoniło się z zakamarków zamglonego umysłu był mocny zapach skóry połączony z męskim żelem pod prysznic i delikatny dotyk błądzący pod zgięciem kolan i na plecach. Mimowolnie zadrżałam na wyobrażenie tego, ale miłe uczucie nie trwało zbyt długo, bo błoga pustka i nieświadomość została zalana obrazami, dźwiękami i zapachami z poprzedniego dnia. Najpierw poczułam jak mój żołądek zaciska się w supeł, a później poderwałam się, a mój brat w ostatniej chwili podstawił mi wiaderko, nim torsje zaczęły wstrząsać moim zmęczonym, kompletnie wyczerpanym ciałem. Wyrzucałam z siebie całą zawartość żołądka, podczas gdy Jake przytrzymywał mi włosy.

- Kac morderca, nie ma serca - sapnął dwunastolatek wyciągając dla mnie kilka chusteczek i podając mi je po tym jak się na chwilę uspokoiłam.

- Kiedyś ci to wypomnę, nie zapomnij o tym, będę stała nad tobą i perfidnie się uśmiechała, podczas gdy ty będziesz zdychał skacowany - wycharczałam ocierając chusteczką usta i nos, a nadgarstkiem załzawione oczy, rozcierając tym samym resztki makijażu.

- Nie strasz, ja nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu - zapewnił z pewnością bijącą od niego każdym porem skóry.

- Żebyś się jeszcze nie zdziwił gówniarzu - denerwowała mnie ta jego pewność siebie i to, że czuł się tak dobrze, podczas gdy ja miałam ochotę umrzeć. - A tak właściwie, jak wróciłam do domu? - spytałam zaciekawiona.

- Jakiś chłopak cię odwiózł - odparł nie przywiązując większej uwagi do tego co mówi, ale we mnie od razu wzrósł pewien niewytłumaczalny niepokój.

Nie wiedząc o kogo może chodzić, poprosiłam Jake'a o opisanie chłopaka, ale to co zaczął mówić niebezpiecznie składało się na obraz kogoś, kogo nie chciałam już widzieć nawet w najgorszych snach.

- Czarne włosy lekko falowane, czarna koszula i czarne garniturowe spodnie, a za paskiem miał wetknięty pistolet, wydawał się być prawdziwy – chłopiec zamyślił się przez chwilę, podczas gdy ja stawałam się jeszcze bledsza niż byłam do tej pory. - Był jakiś dziwny, prawie cały czas milczał, miał taki kamienny wyraz twarzy, a jego niebieskie oczy były dziwnie puste i zimne. Z dziwnymi typami się kręcisz, Ann. A potem masz jeszcze pretensję, że wypytuję, gdzie i z kim idziesz - pokręcił głową w geście niezadowolenia, kompletnie zauważając, że wyglądam jakbym wyzionęła przed chwilą ducha.

Niechciane wspomnienia zakopane na dnie umysłu i o których nie miałam wcześniej pojęcia zaczęły się stopniowo wyostrzać i nabierać barw, aż w końcu jak puzzle z układanki ułożyły się w jedną całość. Dotarło do mnie wszystko. Co zrobiłam, mówiłam i przede wszystkim utwierdziłam się w tym kim był chłopak, którego opisał mój brat. Żołądek znów się zacisnął, ale ostatkiem sił wstrzymałam wymioty. Serce było szaleńczo i boleśnie obijając się o żebra.

- To ty mu otworzyłeś? - mój szept był ledwo słyszalny.

- Tak, bo mamy jeszcze nie było - odpowiedział kompletnie nie zdając sobie sprawy z zagrożenia, na które się wtedy naraził.

Nic nie wiedział. Nie miał zielonego pojęcia.

W gardle urosła gula, którą z ledwością przełknęłam, żeby zadać kolejne pytania.

- Co z pistoletem? Groził ci?

- Nie, nawet go nie tknął.

- Dlaczego mu otworzyłeś, skoro widziałeś, że ma broń!?

- Bo nie widziałem jej na początku - przewrócił oczami, jakby musiał tłumaczyć coś po raz kolejny dziecku, które nic nie rozumie. - Zauważyłem ją dopiero, gdy wszedł i poszedł do twojego pokoju położyć cię do łóżka, a poza tym co miałem zrobić? Miałem go nie wpuścić i ryzykować, że jakiś obcy typ gdzieś cię zabierze lub wywiezie? Chyba śnisz, wiesz co się dzieje na świecie? Ile jest ostatnio zgłoszeń o zaginięciu młodych dziewczyn?

- Brzmisz jakbyś był lepszą wersją naszej matki - skrzywiłam się z niezadowoleniem na co on wzruszył ramionami.

- Trudno, ktoś musi cię uświadomić o niebezpieczeństwie.

Niby miał racje. W końcu nie miałam pojęcia czym kierował się chłopak odwożąc mnie, ale na pewno nie zrobił tego z uprzejmości ani dobroci serca. Kolejna fala mdłości nadeszła, gdy zdałam sobie sprawę, że mógł mnie równie dobrze porwać, wywieść gdzieś do lasu, zgwałcić, zabić i zakopać moje ciało i nikt by o tym nie wiedział, a zorientowaliby się dopiero po pewnym czasie, gdy moje zwłoki już by ostygły, a do mojego truchła zaczęły pełznąć robaki.

Zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze, kiedy pomyślałam, że nieznajomy wiedział o tym, gdzie mieszkam, a jestem pewna, że nawet będąc pod wpływem alkoholu nie podałam mu dokładnego adresu. Czyżby to oznaczało, że zrobił research na mój temat? Nie wiem czego się jeszcze dowiedział, ale nawet jeśli do tej pory nie wiedział o moim młodszym bracie, to już zyskał tą świadomość, a to zwiastowało kłopoty.

Stres i strach wywołały kolejną falę mdłości. Byłam głupia. Zamiast posłuchać się ostatków zdrowego rozsądku, pod wpływem adrenaliny i procentów krążących we krwi postanowiłam zgrywać odważną niczym ostatnia idiotka.

- Jesteś cały? Na pewno nic ci nie zrobił? - zasypałam go kolejnymi pytaniami na co znów przewrócił oczami – Nie rób tak, wiesz, że za tym nie przepadam - upomniałam go celując w chłopca palcem wskazującym. - A teraz odpowiedz, to ważne.

- Jestem cały i nic się nie stało - słysząc spokój w jego głosie poczułam maleńką ulgę. - Tak w ogóle, wiesz kim on jest, ten chłopak, który cię przywiózł?

Starał się być ostrożny, nie wiedząc czy może o to pytać. Bardzo chciałabym odpowiedzieć sobie i jemu, ale jedyne co mogłam na ten moment powiedzieć to "nie wiem". Nie wiedziałam, jak ma na imię czy nazwisko, zostawały więc tylko domysły, że jest jakimś stalkerem i psycholem o niebezpiecznych, nieprzewidywalnych zrachowaniach. Może był jednym z Weży - tej śmiesznej organizacji, która podobno działa w Cleveland, choć nikt tak naprawdę nigdy nic nie widział i jak się wypytujesz, to nikt nie miał z nimi do czynienia. A może był kimś zupełnie innym. Nie miałam zielonego pojęcia.

- Lepiej będzie, jeśli o nim zapomnisz. Nie wypytuj o to nikogo i nikomu nic nie mów, a jeśli go zobaczysz, to się nie zbliżaj i najlepiej uciekaj - poleciłam głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Dlaczego? Kim on jest? - dociekał wzburzony i poddenerwowany tym, że nie dostał odpowiedzi na swoje pytanie. - Możesz mi powiedzieć, nie jestem już małym dzieckiem.

- Masz jedynie dwanaście lat! Dalej jesteś dzieckiem, które ucieka do książek fantasy chcąc odciąć się od rzeczywistości. Nie masz żadnego pojęcia o prawdziwym życiu, dlatego nie mów mi, że nie jesteś już dzieckiem!

Ubodłam go tym, a szczegulnie wzmianką o czytaniu. To był tylko ułamek sekundy, ale widziałam jak jego twarz zaczyna się zmieniać. Jak zaciska mocno szczękę i usta, a potem zrywa się gwałtownie z krzesła i jak huragan prawie wybiega z pokoju zatrzaskując za sobą mocno drzwi. Nemo aż drgnął, sycząc z niezadowolenia za nim.

Mój młodszy o pięć lat brat uwielbiał czytać książki, ponieważ mógł przenieść się do wyimaginowanego świata i przeżywać niesamowite przygody postaci, które w danej książce występowały. Uciekał w ten sposób od wszystkich problemów. Uciekał do fantastyki przy każdej możliwej okazji, ponieważ nie potrafił inaczej. Nie umiał sobie radzić z problemami świata rzeczywistego, dlatego pochłaniał słowa na kartkach papieru odcinając się od wszystkiego. Skupiał się tylko na treści. Przez te właśnie czytane, historie o dzielnych wojownikach, książętach, czarodziejach, półbogach, elfach i innych niestworzonych rzeczach, zaczął myśleć, że może być taki jak oni i przez to nie potrafił pojąć powagi sytuacji.

Westchnęłam z rezygnacją, czując smutek rozrastający się od serca, atakujący płuca i inne organy wewnętrzne. Nie chciałam go zranić, ale słowa popłynęły nim zdążyłam je przełknąć.

Wszystko przeszło, kiedy moje myśli wróciły na stare tory. Drżałam ze strachu nie wiedząc do czego ten nieznajomy chłopak mógł być zdolny. Wiedział i widział zbyt wiele.

Po dłuższej chwili bezczynnego siedzenia i obejmowania się rękoma postanowiłam, że to jest właśnie ten moment, kiedy trzeba wstać i doprowadzić się do porządku. Wyczołgałam się spod ciepłej kołdry, odsłoniłam rolety i otworzyłam okno, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Krzywiąc się przez wpadające do pokoju promienie słońca zeskanowałam wzrokiem okolicę, szukając potencjalnego zagrożenia w postaci tajemniczego młodzieńca lub czegokolwiek innego. Na całe szczęście, nic nie zauważyłam, co nie znaczy, że zagrożenie zniknęło.

Przeszłam do skromnej, ciasnej łazienki o mały włos nie potykając się o własne stopy. Podczas zdejmowania ubrań dotarł do mnie zapach chłopaka, przez który delikatnie przebijała się woń dymu papierosowego. Moja sukienka nasiąkła jego zapachem! Z obrzydzeniem chwyciłam część garderoby i ze złością cisnęłam ją do pralki, a następnie wskoczyłam pod prysznic myjąc się tak długo, dopóki nie zmyłam z siebie jego zapachu i nie uznałam, że jestem już w pełni czysta.

Ubrana w szare, krótkie dresowe spodenki, za dużą, białą bluzkę z krótkim rękawem i mokrymi włosami zwiniętymi w koka na czubku głowy wyszłam i przeszłam do kuchni, gdzie przy szeroko otwartym oknie, na wąskim parapecie siedziała szczupła czterdziestodwuletnia kobieta. Miała proste, długie, jasne blond włosy związane w kucyk z tyłu głowy. Ubrana w poplamioną, niebieską, za dużą koszulkę i czarne getry trzymała w długich, kościstych palcach tlącego się papierosa.

Gdy zauważyła moją obecność, spojrzała na mnie przekrwionymi, zielonymi oczami, pod którymi dostrzegłam ciemne wory.

- Cześć - wychrypiałam.

Czułam na sobie jej baczny, oceniający wzrok, który dostrzegał dosłownie wszystko.

- Wygrałaś chociaż? - nie patyczkowała się, tylko od razu przeszła do sedna.

Nasza matka – Sally, nie przejmowała się nami tak jak powinna. Nigdy nie interesowało jej, gdzie i z kim wychodzę, ani o której wrócę. Pozwalała mi na wszystko pod warunkiem, że będę wygrywać. Wolność w zamian za wykorzystanie umiejętności grania w karty bądź szachy, które wpajała mi od małego i to samo powoli zaczyna robić z moim bratem. Nie obchodzi jej jak mocno się schleję ani jak wrócę do domu, liczy się tylko wygrana. Czasami jedynie interesuje się naszą edukacją co i tak jest dużym osiągnięciem z jej strony, wręcz jebanym luksusem.

Gdy byłam młodsza zniknęłam na trzy dni, nie miała ze mną kontaktu, nie wiedziała, gdzie jestem. Dopiero po trzech pierdolonych dniach zaczęła mnie szukać, ponieważ mój młodszy brat wpadł w histerie martwiąc się o mnie. Miałam wtedy jedenaście lat i chciałam sprawdzić po jakim czasie przypomni sobie, że ma córkę.

- Z palcem w dupie.

Na jej usta powoli, jakby ociężale wpełzł cierpki uśmiech zadowolenia.

Wychowywałam się bez ojca tak samo jak Jake. Nigdy ich nie poznaliśmy, a matka nie chciała o nich słyszeć nawet najmniejszej wzmianki. Czasami Sally Brown przypominała mi naszego kota, była wolnym duchem. Kochała wolność jak nic innego i twierdziła, że swoimi metodami wychowawczymi daje nam tą samą wolność. Od mojego siódmego roku życia zaczęło się jednak coś z nią dziać. Opieka nad młodszym bratem spadła prawie całkowicie na mnie, ponieważ ona zaczęła dużo częściej palić, pić, a w dodatku zaczęła ćpać. Przyprowadzała do domu obce mi kobiety i mężczyzn urządzając małe imprezy polegające na grach hazardowych i braniu używek różnego rodzaju. Tak często czułam się przez nią samotna, porzucona, nie kochana. Niezliczone noce spędzałam na płakaniu w poduszkę, podczas gdy ona opracowywała nowe przekręty, dzięki którym wygrywała jeszcze więcej kasy, którą następnie wydawała na kolejne używki, miast jedzenia.

Po pewnym czasie wyrzucili ją z pracy - gdzie nawet dobrze zarabiała - ale ją to nawet nie obeszło. Po tym incydencie jako dziecko zrobiłam jej tak ogromną awanturę, że na drugi dzień grzecznie poszła szukać nowej pracy nie sprzeciwiając się i nie dyskutując. To była burzliwa noc, wrzeszczałyśmy na siebie, ona trochę mnie poszarpała, ja rozbiłam kilka szklanek, ale się udało. Dziecięcy upór, łzy i nieustępliwość sprawiły, że od tamtej pory sumiennie chodzi do pracy w pobliskim małym kiosku wielobranżowym. Niestety zarabia tam psie pieniądze, których bardzo często nam brakowało. Od małego wymyślałam coraz to różniejsze sposoby by zarobić choć trochę pieniędzy, byśmy mogli jakoś przeżyć, dlatego większą część forsy z zakładów, którą uda mi się zdobyć odkładam na czynsz, bądź jedzenie.

Do tej pory usilnie staram się trzymać mojego brata z dala od tego wszystkiego, od tych problemów, ale jest już na tyle duży, że sam już dawno zauważył to co staram się przed nim ukryć, a teraz sam chce pomóc na co kategorycznie nie chcę się zgodzić, co często jest też naszym powodem do kłótni. Chciał pomóc i choć doceniam jego chęci, to nie zepsuję mu dzieciństwa i nastoletniego życia tak samo, jak ja sobie je zepsułam. Musiałam zbyt szybko dorosnąć i nie chciałam tego samego również dla Jake'a.

Podeszłam do starej lodówki, a to co zobaczyłam w jej środku nie było wielkim zdziwieniem, półki świeciły pustką poza jednym serkiem waniliowym, kartonem mleka i dwoma jajkami. Zrezygnowana sięgnęłam po serek i zaczęłam jeść moje spóźnione śniadanie.

Usiadłam przy niewielkich rozmiarów stole i wsłuchiwałam się w ciszę. Żadna z nas się nie odezwała.

Sally była piękną kobietą, choć często na taką nie wyglądała, za sprawą niechlujstwa i braku chęci by zadbać o siebie. Za to jej duma była godna podziwu. Pomimo swojego stanu finansowego i marnej pracy, zawsze chodziła z wysoko uniesioną głową i na wszystkich patrzyła z góry, jakby była królową, a tron i władza należała jej się od urodzenia. Była odważna i pewna siebie. Wchodzenie z nią w jakiekolwiek przepychanki słowne było pozbawione sensu. Ona zawsze wygrywała, no chyba że było się jej dzieckiem. Nauczyłam się od niej wszystkiego, a moja własna duma i wielkie ego mogło swobodnie konkurować z tym jej. Byłyśmy do siebie podobne nie tylko z wyglądu, ale z charakteru również (czego na siłę zawsze próbowałam się wyprzeć). Potrafiłyśmy się pokłócić o kompletną bzdurę i nie odzywać się do siebie nawet przez tydzień. Czasami Jake śmiał się, że wyglądamy jak dwie Alfy walczące o władzę nad stadem. Skakałyśmy sobie do gardeł zdecydowanie za często, grając przy tym w swojego rodzaju grę intelektualną.

Po zjedzeniu udałam się do pokoju, gdzie próbowałam przezwyciężyć ból głowy i spróbować w tłuc sobie do niej trochę wiedzy przed poniedziałkiem. Niestety wszystko szło mi opornie. Robiłam wszystko, byle oderwać się od zadań z matematyki, w wyniku czego reszta weekendu minęła mi zdecydowanie za szybko. Nim się obejrzałam, musiałam ubrać na siebie czarną, szytą w zakładki spódniczkę, białą koszulę, szaro-czarny krawat i czarną marynarkę z brzegami obszytymi szarą lamówką i wyjącym wilkiem wyszytym srebrną nicią na lewej piersi.

Logo naszej szkoły było niedorzeczne, bo przecież wilki słyną z tego, że trzymają się razem, w stadzie, a my bardzo odbiegaliśmy od tej definicji. Żadne z nas wilki.

Obuwie każdy nosił jakie chciał, nie było to narzucone przez szkolny regulamin, dlatego ubrałam na stopy czarne trampki nadające się idealnie do wielu godzin spędzonych w szkolnych ławkach. Włosy spięte w kitkę na czubku głowy i nienaganny makijaż dopełniały całości.

Zazwyczaj, gdy ludzie słyszą o mundurku, to wyobrażają sobie uczenia chodzącego do prywatnej, dobrze dofinansowanej szkoły dla bogatych dzieciaków, tak zwanej "elity". I tak też było, chodziłam do szkoły dla bogaczy. Można spytać dlaczego, przecież nie jestem bogata, pochodzę wręcz z plebsu. Więc może stypendium? Tu też cię rozczaruję, bo choć oceny mam dobre, to jednak niewystarczające by uzyskać stypendium do takiej szkoły. Nie, nie obrabowałam też banku. Tak naprawdę nigdy nie chciałam uczęszczać do szkoły dla bogadych, nadętych dzieciaków, którzy myślą, że są bogami i mogą wszystko tylko i wyłącznie ze względu na rodziców z wpływami i koneksjami. Więc spytasz pewnie: "jak się tam znalazłaś, Annabeth?

Jako siedmiolatka podsłuchałam pewnego dnia rozmowę telefoniczną mojej matki. Bardzo krzyczała na kogoś po drugiej stronie słuchawki mówiąc, że ten ktoś nie będzie mi układał życia, skoro nawet w nim nie bierze udziału. Była naprawdę wściekła. Wydzierała się, że w ten sposób ta osoba odbierze mi wolność i prawo wyboru posyłając mnie do tej konkretniej szkoły. Podejrzewałam, że mógł to być dawca nasienia, z którego powstałam, choć na sto procent nie byłam tego pewna, a na odpowiedź matki nie miałam co liczyć. Tak więc dorastałam z tymi przypuszczeniami aż w końcu nadszedł dzień wyboru liceum, do którego chciałabym chodzić. Wszyscy byli tacy podekscytowani i poddenerwowani, a ja nie, ponieważ ten wybór został mi odebrany lata wcześniej. Wszystko zostało zaplanowane z dużym wyprzedzeniem, a ja nie miałam co dyskutować. Jedynym pocieszeniem była dla mnie Kelly, którą rodzice tam właśnie posyłali.

Moja edukacja i wszystkie potrzebne do tego rzeczy były opłacane właśnie przez tą samą osobę, przez którą mama chodziła przez długi czas naburmuszona i podejrzewam, że właśnie ten jeden telefon przyczynił się w jakiejś mierze do zmiany w jej zachowaniu.

Otrząsnęłam się ze wspomnień odrzucając przeszłość i próbując się skupić na teraźniejszości, na kolejnych krokach w przód, ale dziwny niepokój goszczący w duszy, podpowiadał mi, że przyjdzie moment, w którym ta przeszłość wreszcie mnie dopadnie. Na domiar złego krążyło nade mną ciemne widmo z chipnotyzującymi, błękitnymi oczami, które nie zwiastowało niczego pozytywnego. Czułam ciepły oddech nieznajomego na kartu przy każdym kroku. Strach zainfekował mój umysł jak nieznośny wirus, szeptał mi do ucha, a mnie za każdym razem włoski stawały narękach, a kręgosłup przechodziły nieprzyjemne dreszcze.

Przymknęłam oczy biorąc dwa głębokie, uspokajające wdechy i ruszyłam zapukać w drzwi naprzeciwko tych moich, które prowadziły do pokoju brata. Dwunastolatek dalej nie wybaczył mi słów z sobotniego poranka, mało co wychodził ze swojego pokoju, nie odzywał się do mnie, chyba że chciał mi dopierdolić w jakiś sposób.

- Chodź, podwiozę cię do szkoły! - krzyknęłam, żeby na pewno mnie usłyszał.

- Nie chcę, żebyś mnie gdziekolwiek zawoziła! - odkrzyknął.

- Och proszę cię, nie rób cyrku.

Twierdził, że nie jest już dzieckiem, ale jego dziecinne zachowanie mówiło co innego. Zaczęłam się denerwować tym, że każe na siebie czekać.

- Pójdę sam - zadeklarował obrażony. Zacisnęłam usta w cienką linię, odrywając rękę od drewnianej powierzchni.

Nie kłóciłam się. Wychodząc trzasnęłam drzwiami frontowymi. Odpowiedziałam mu tym samym dziecinnym zachowaniem przez wściekłość krążącą w żyłach. Krew jakby zyskała kilka stopni więcej parząc od środka. Gówniarz był niemożliwie wkurwiający. Jakim cudem nie popełniłam jeszcze morderstwa to ja naprawdę nie wiem. W skrajnych przypadkach miałam ochotę zacisnąć dłonie na jego szyi, ale nie jestem wariatką więc póki co policja nie ma po co do mnie przyjeżdżać.

Trzymając się brązowej poręczy szybko zeszłam po schodach klatki, na której moje kroki roznosiły się echem. Ściany, które kiedyś były białe dziś są szare i brudne z wyblakłymi pomarańczowymi wzorkami strasząc i odpychając obskurnym wyglądem.

Wyszłam na zewnątrz i od razu uderzył mnie przyjemnie chłodny wiatr będący zbawieniem przy dość wysokiej temperaturze, która panowała przez ostatnie tygodnie. Wtłoczyłam do płuc dużą ilość świeżego powietrza ciesząc się zmianą pogody.

Względnie spokojna pojechałam do szkoły. Droga zajęłą mi trochę więcej niż zwykle, przez wypadek dwuch aut, które się ze sobą zderzyły, a w konsekwencji czego na parking wjechałam pięć minut przed rozpoczęciem lekcji. Nie uszło mojej uwadze, że przed budynkiem szkoły stało jeszcze sporo uczniów najwidoczniej nie przejmujących się, że zaraz rozpoczną się lekcje.

Po zaparkowaniu na wolnym miejscu wysiadłam i pośpiesznie ruszyłam w stronę wejścia do szkoły, której historia jest nieciekawa i przygnębiająca. Wielki i do tego zabytkowy budynek wykonany z jasnej kostki, wyglądający jak mały pałac zbudowany według mody architektonicznej z przełomu jedenastego i dwunastego wieku. Ten budynek oraz Perłowy Pałac to najstarsze ślady historii, które zachowały się w Cleveland. Podobno obie budowle należały kiedyś do pewnych zamożnych, angielskich podróżnych, którzy jednak nie doczekali się potomstwa i tak wiele lat później miasto oddało jeden obiekt pod stworzenie prywatnej placówki szkolnej, a drugi zostawiło dla niewielu podróżnych i odwiedzających jako atrakcja.

Mówiłam, nic ciekawego.

Ludzie, których znam od trzech lat przechodzili obok mnie, a ich znajome twarze były dla mnie jedynie zamazanymi plamami. Brnęłam dzielnie patrząc przed siebie. Przechodząc obok pięknego, nowiutkiego, szarego pikapa, przy którym stała szkolna drużyna futbolu czułam rzucane w moją stronę nienawistne spojrzenie kapitana całej tej maskarady – Luke'a. Miałam poczucie jakby miał zaraz wypalić dziurę w moich plecach, ale go zignorowałam. Nie miałam czasu na takiego palanta jak on. Poza tym, moim celem jest nie rzucanie się w oczy, a jakakolwiek interakcja z tym gościem, równa się plotkom i wtykaniem nosów tak naprawdę obcych mi osób w moje prywatne sprawy, które absolutnie nie powinny nikogo interesować. Przeszłam więc szybko obok udając, że nie istnieją i skupiając się na Kelly, którą dostrzegłam w oddali. Stojącą na kamiennych schodach prowadzących do głównego wejścia placówki i rozmawiała z Maddy mocno gestykulując rękoma. Zawsze tak robiła, gdy podczas rozmowy towarzyszą jej silne emocje.

Podeszłam do tej dwójki i zachodząc przyjaciółkę od tyłu przytuliłam się do jej pleców otaczając wąską talię ramionami i kładąc brodę na kościstym ramieniu. Reid momentalnie stężała i przerwała to o czym właśnie mówiła, ale spostrzegając, że to ja na nowo się rozluźniła.

- Cześć, piękna - zaszczebiotała radośnie.

- No hej - burknęłam cmokając ją w policzek i wypuszczając z uścisku.

- Uważaj, bo zaraz zarażę się twoim optymizmem - zachichotała rozbawiona Maddy.

- Ciebie też miło widzieć Roy - przywitałam się z dziewczyną, szkolną buntowniczką i osobą, która wielokrotnie uratowała mi dupę po tym jak coś odwaliłam

Madeline Roy była bardzo specyficzną obobą. Jej mysie włosy, trupia bladość, prześwitujące żyły, ciemne wory pod oczami, zaczerwieniony nos i spierzchnięte, lekko fioletowe usta sprawiały, że rzucała się w oczy. Jej kiepski stan był doskonale widoczny nawet dla osoby mało pojętnej. Ludzie na ogół trzymali się od niej z daleka, a ona sama nie szukała kontaktu. Od czasu do czasu z kimś porozmawiała, ale na tym się kończyło. Jest trochę skryta w sobie i nie lubi rozmawiać o prywatnym życiu. Woli trzymać się na uboczu i w cieniu. Ale lubiłam ją. Jest naprawdę miła, na swój popierdolony sposób, a w dodatku włada argumentami jak najostrzejszą bronią. Była także świetną słuchaczką i dobrą rozmówczynią. Jest naprawdę w porządku.

- Chcesz? - zapytała wyciągając dyskretnie z kieszeni swojej marynarki mały, przeźroczysty woreczek z jakimś białym proszkiem.

Skrzywiłam się na jej propozycję.

Maddy była uzależniona od narkotyków, nie wiem kiedy to się zaczęło, bo nigdy nie dopytywałam.

- Dobrze wiesz, że nie biorę tego gówna - ta tylko wzruszyła ramionami obojętnie. Nie naciskała, nie nalegała, w odrużnieniu od niektórych rozumiała co to odmowa.

Byłam zrażona do wszelkiego rodzaju narkotyków przez to jak zachowywała się po nich mama. Chyba nie muszę tłumaczyć jakie odpierdala akcje po nich, zresztą i tak pewnie nikt nie chciałby o tym słyszeć.

Obie dziewczyny powróciły do rozmowy, a ja stałam tylko i próbowałam dowiedzieć się o czym rozmawiają, ale nie umiałam wyłapać nawet słowa. Wszystko było niczym za gęstą mgłą albo dźwiękoszczelną szybą, przez którą nie przedostał się żaden dźwięk. Znów to samo. Zdecydowanie ostatnimi czasy zbyt często odcina mnie od świata, ale nie umiałam nad tym zapanować.

Wybudził mnie dopiero ciężar czyjejś ręki na barkach. Wzdrygnęłam się i przekręciłam głowę natrafiając na klatkę piersiową Alexa. Zapach kawy i karmelu przedostał się do moich nozdrzy powodując prawie natychmiastowe odprężenie. Obok mnie stał wysoki na prawie dwa metry chłopak o brązowych niczym mleczna czekolada oczach.

- Hej, Słońce.

Było to jego zwyczajowe przywitanie, nie wiem dlaczego, ale upodobał sobie to porównanie i nie chciał go sobie odpuścić. Kiedyś zapytałam się go, dlaczego tak się do mnie zwraca. Odpowiedział, że gdyby miał sobie wyobrazić Słońce w ludzkiej postaci to wyglądałoby ono tak jak ja. Miodowe, jasne blond włosy oraz tak bardzo dla mnie rzadki szeroki i szczery uśmiech potrafiący rozświetlić nawet najbardziej ponure dni. To były jego słowa. Uważam, że to trochę głupie, ale urocze.

Pocałował mnie w czubek głowy i taki sam całus posłał w powietrzu Kelly, która wystawiła dłoń i udała, że go złapała. Oparłam głowę na jego piersi wdychając uspakajający zapach i ciesząc się jego bliskością. Czułam choć przez chwilę trochę więcej spokoju.

Alex nie pochodził z zamożnej rodziny, choć nie klepał też biedy. Jego ojciec jest świetnym informatykiem i ma swój własny mały sklepik w centrum miasta, gdzie zajmował się naprawianiem sprzętów elektronicznych, które dostarczali mu ludzie. Suszarki, roboty kuchenne, laptopy, telefony... Nie było chyba takiego urządzenia, z którym ten miły człowiek nie dałby sobie rady, o czym już wcześniej zresztą wspomniałam.

Młody Berry wychowywany był praktycznie tylko przez tatę. Mama Alexa ciężko chorowała, odkąd chłopiec skończył trzy lata, dlatego spędzając czas ze swoim ojcem uczył się jego fachu. Tak go to pociągało, że chciał wiedzieć i umieć coraz więcej i więcej. Taka właśnie jest historia jednego z najlepszych i najmłodszych hakerów jakiego w życiu poznałam.

Nie powiedziałam im jeszcze nic. Nie wiedzą o moim (w pewnym sensie) prześladowcy ani o tym, co się wydarzyło na imprezie u Rebekki. W sobotę pod wieczór, gdy czułam się już lepiej opowiedziałam im wszystko pobieżnie, zostawiając niektóre fragmenty w swojej głowie, ponieważ wolałam im powiedzieć o niech osobiście. Takie wyznania nie nadawały się na rozmowę przez FaceTime. Tym bardziej, że ściany w moim pokoju mają swoje uszy.

- Słyszeliście? Pani Merphy ma dzisiaj tą swoją bluzkę z zebrą - oznajmiła Maddy, na co każdy z nas się skrzywił.

- No nie. Ona sobie z nas żarty robi? Jest dopiero drugi dzień szkoły a ona już chce nas udupić? - jęknęłam niezadowolona mimowolnie zaczynając się stresować. W głowie też układałamkilka sposobów na to, jak wykręcić się i nie pisać tego badziewia.

- Uwielbiam matematykę, ale przez tą nauczycielkę mam czasami myśli samobójcze - poskarżył się Berry przeczesując palcami ciemne blond kosmyki.

Każdy w szkole wiedział, że jeśli Profesor Merphy zakłada koszulkę z zebrą może się na sto procent spodziewać kartkówki lub pytania na ocenę.

- I tak pewnie dostaniesz B albo A - żachnęła się Kelly w stronę Alexa wydymając przy tym swoje malinowe usta.

- Kochanie, nic nie poradzę na to, że jestem takim geniuszem - nie potrafiąc się powstrzymać przewróciłam na niego oczami. - Z numerkami też sobie świetnie radzę - poruszał zabawnie brwiami, na co wszyscy parsknęliśmy. W życiu nie słyszałam głupszej rzeczy z jego ust.

Uszczypnęłam go delikatnie w bok, na małe opamiętanie, ale to był właśnie cały Alex. Niepoprawny śmieszek, który rzucał tak głupimi tekstami, że aż śmiesznymi.

- A Pan Evans ma dzisiaj kiepski dzień przez jakiegoś pierwszoklasistę, więc musisz uważać Annabeth - kolejne ostrzerzenie przyjęłam cierpiętniczym westchnieniem.

No pięknie, jeszcze nauczyciela historii będę mieć na głowie.

Alex już chciała dorzucić coś od siebie, zapewne bardzo inteligentnego – wyczujcie ten sarkazm - ale przerwał mu dzwonek sygnalizujący koniec przerwy. Zebraliśmy się do środk, a Berry ściągnął ze moich barków rękę, by później porzegnać się i odejść wraz z Kelly i Maddy udając się na swoje lekcje.

Przez resztę czasu spędzonego w szkole siedziałam z zeszytem z matematyki próbując się czegoś douczyć. Całe szczęście zeszyst z poprzedniej klasy wciąż znajdował się w mojej szafce, przeleżał w niej całe lato, dzięki czemu miałam z czego przypomniec sobie materiał przerabiany w drugiej klasie. Niestety wymówka typu babcia mi zmarła nie przeszła, więc musiałam napisać tą nieszczęsną kartkówkę. Nie byłam najgorsza z tego przedmiotu, ale najlepsza też nie, dlatego sprycie liczyłam na C albo chociażby D. Dzień stał się jednak lepszy, gdy chociać pan Evans się nad nami zlitował i nie wymyslił odpowiadania na ocenę lub czegoś równie okrutnego.

Idąc korytarzem na ostatnią lekcję zostalam zaskoczona przez Michaela, który nagle z nienacka wyłonił się zza rogu zastąpując mi dalsza drogę. Dopiero jego widok przypomniał mi o zachowaniu chłopaka zeszłego wieczora. O jego ręce podążającej coraz wyrzej mojego uda pomimo wyrażnych znaków, że jest tam nieporządana. Przypomniałam sobie jego ciepłą i miękką skórę palącą mnie żywcem, a także jak zesztywniałam i nie potrafiłam nic zrobić, jak odebrało mi władze nad własnym ciałem. Przez cały stres związany z matematyką i historią kompletnie o tym zapomniałam. Teraz natomiast czułam jak pod skórą budzi się i kotłuje obrzydzenie, strach i złość do pływaka.

- Możemy porozmawiać? - spytał jakiś taki pochmurny i przygaszony.

Przyjrzałam się mu dokładniej rejestrując wilgotne włosy i sportową torbę przewieszoną przez ramię co oznaczało, że był na treningu.

- Nie mamy o czym - stwierdziłam obojętnie omijając go, ale złapał mnie za nadgarstek unieruchamiając w miejscu.

- Annabeth...

- Jeśli mnie w tej chwili nie puścisz to cię ugryzę - zagroziłam patrząc na niego groźnie by pojął, że nie żartuję.

- Nie bądź śmieszna, nie zrobisz teg... - nim dokończył wgryzłam się w jego rękę jak w kurczaka z rożna, dzięki czemu dupek mnie póścił, wydzierając się z zaskoczenia. Na dokładkę nadepłam mu z całej siły na nogę wyrywając z jego ust syk bólu.

- Na drugi raz nie ugnorój moich ostrzeżeń.

Odeszłam, ale zaledwie kawalek, bo Thorn szybko mnie dogonił znów zatrzymyjąc. Kończyła mi się resztki cierpliwości, które jeszcze we mnie pozostały. Trwaliśmy w napiętej ciszy patrząc sobie w oczy, ja ze złością on z rozterką odbijającą się w ciemnozielonych oczach. Odsząknął w końcu zbierając się do tego co chciał powiedzieć.

- Chciałbym cię przeprosić.

- Za co, hmm? Za to, że zachowałeś się jak dupek? A może za to, że wsunołeś mi dłoń pod sukienkę i udawałeś, że mnie też się to podoba? A może za to, że w ogóle nie zainteresowało cię jak wróciłam do domu?

- Przecież wezwałaś taksówkę.

Prychnęłam kręcąc głową i zakładając ramiona na piersi.

- Przychodzisz, przepraszasz nie wiadomo za co dokładnie, bo nawet nie umiesz tego ubrać w słowa i czego niby oczekujesz w zamian?

- Żebyś mi wybaczyła. Też wtedy wypiłem i to przez to wszystko się tak potoczyło.

- Nie zwalaj winy na alkohol tym bardziej, że wypiłeś mniej ode mnie i na sto procent byłeś wszystkiego świadom. Więc kogo ty chcesz oszukać, siebie czy może masz nadzieję, że jestem kolejną stereotypową i głupią blondynką?

Przymknął oczy zniecierpliwiony i poddenerwowany, czyli trafiłam w punkt. Złość zawrzała we mnie jeszcze mocniej. Wycelowałam palcem wskazującym w klatkę piersiową chłopaka i nie kontrolowałam już tego co płynie z moich ust.

- Ty zboczeńcu ty. Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho.

- Pozwól mi wszystko naprawić.

- Nie słyszysz co się do ciebie mówi ćwoku? Na słuch ci już siadło?!

- Pozwól się zaprosić gdzieś na miasto, zacznijmy od nowa i zróbmy to tak jak powinno wyglądać.

- Nie, dzięki - znów go wyminęła, ale tym razem szerokim łukiem i pośpieszyłam przed siebie na lekcję, gdy zza moich pleców dotarł do mnie jego podniesiony głos.

- Nie poddam się! - zawołał.

- Powodzenia - odkrzyknęłam.

Wciąż idąc odwróciłam się do niego twarzą i udając, że moje ręce to nakręcana pozytywka wystawiłam w jego stronę środkowy palec najpierw udając zdziwienie, a później uśmiechając się paskudnie. Ze mną się nie pogrywa i lepiej by doszło to do niego jak najprędzej, bo aktualnie jestem w posiadaniu wielu doodów świadczących na jego niekożyść, które mogłyby poważnie zaszkodzić jego reputacji i może nawet karierze pływackiej.

Myśli wirowały w mojej głowie szaleńczo trzepocząs skrzydłami niczym ptaki. To co mnie najbardziej zaciekawiło to to, że w Michaelu nie dostrzegłam skruchy ani żalu, które są raczej normalne dla każdego chłopaka, który stara się o dziewczynę, ale jednocześnie zawalił i prosi o przebaczenie. Coś się tu bardzo nie zgadzało, a ja chciałam się dowiedzieć co. Pewnie to głupie z mojej strony, ale rozmyslałam nad tym by dać chłopakowi drugą szansę tylko po to, by dowiedzieć się w co pogrywa. Musiałabym być też trochę bardziej ostrożna, ale to było do zrobienia. Czego się nie robi dla zaspokojenia ciekawości.

Zdeterminowana wsiadłam po skończonych lekcjach do sauta i zamiast do domu, obrałam kierunek w stronę jeziora skrytego między drzewami kilka kilometrów stąd. W czasie wakacji to miejsce było oblegane, ale po rozpoczęciu roku szkolnego, mało kto tam zaglądał. Jechałam okrężnymi drogami by ominąć korki spowodowane godzinami szczytu, cały czas skupiona, dopóki nie zauwazyłam, że czarne Maserati już od dłuższego czasu zmierza moim śladem. Samochód trzymał się w bezpiecznej odległości ode mnie, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż za mną jechało. Serce podskoczyło mi do gardła, a żołądek boleśnie ścisnął. Nie rozpoznałam auta, choć coś mi mówiło, że osobę, która nim kierowała, znałam zbyt dobrze. Już chciałam docisnąć gazu i spierdolić stamtąd jak najdalej się dało, ale wtedy auto skręciło w inną drogę, a ze mnie jakby całe nagromadzone powietrze uleciało w jednej chwili. Odetchnęłam spokojniejsza, że tym razem się pomyliłam.

W końcu dotarłam na miejsce, ale zgromadzone, gęste chmury i chłodniejszy niż o poranku wiatr trochę suły atmosferę. Jezioro średniego rozmiaru otoczone drzewami i krzewami zapewniającymi prywatność. Jeden z brzegów był piaszczysty, drugi za to porośnięty soczyście zieloną trawą. I tak jak podejrzewałam, nie było nikogo poza mną i złośliwą matka naturą. Zeszłam z małego wzniesienia kierując się w stronę drewnianego pomostu, na którego końcu usiadłam spuszczając nogi w dół, tak że podeszwy dotykały delikatnie powierzchni wody. Wyjęłam z kieszeni marynarki poplątane słuchawki i włożyłam je do uszu podłączając do telefonu i puszczając Lived od OneRepublic. Poczułam się odrobinę lepiej chłonąc spokój rozluźniający napięte od rana ciało.

Spuściłam myśli z wodzy pozwalając im płynąć swobodnie, przez co w mojej głowie powstaje tornado pełne przenikających się nawzajem zdań. Nachyliłam się nad wodą pozwalając by pojawiło się na niej moje odbicie. Puste dwukolorowe oczy spoglądały na mnie skanując każdy szczegół. Pełne usta przeciągnięte błyszczykiem były lekko rozchylone, policzki i zgrabny nos delikatnie zaczerwienione przez chłodny wiatr chłoszczący lekko opaloną, gładką cerę. Rozpuściłam włosy pozwalając im tańczyć na wietrze.

Tafla jeziora odbijała też w sobie szare niebo dzięki czemu wyglądało niczym ogromne lustro. Przy odrobinie wyobraźni mogłabym udać, że jest to rzeczywiście ogromne lustro, które pokazuje człowieka takim jakim jest, a nie tylko twardą skorupę, którą owinął się ciasno jak bandarzem elastycznym.

Przerażające, ale jednocześnie dziwnie uspokajające wyobrażenie, które zostanie tylko i wyłącznie wytworem szalonej wyobraźni.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że tyle ile jest ludzi na świecie, tyle jest masek, ale ja miałam na ten temat odmienne zdanie. Na świecie jest prawie osiem miliarda ludzi, a to liczba, którya dla niektórych będzie bardzo ciężka do wyobrażenia. A teraz spróbuj w miejscu tych pojedynczych jednostek postawić i dobrać każdemu inną maskę, skorupkę, bezpieczny kokon. To jest niemożliwe. My jako ludzie jesteśmy do siebie zbyt podobni i zbyt wiele z nas na tym świecie boryka się z całkiem podobnymi problemami. Te maski powtarzają się częściej niż zdajemy sobie z tego sprawę. Każdy z nas coś ukrywa czy to przed samym sobą czy przed ludźmi z naszego otoczenia. Każdy ma własne problemy i każdy na coś cierpi. Dla każdego definicja "problemu" jest inna, ale każdy ma uczucia i każdy przeżywa w życiu ból. Traumy, problemy natury psychicznej lub chociażby najprostszy smutek, który spotyka nas prędzej czy później. Kroczy za nami i czeka na odpowiedni moment by powiedzieć nam "Cześć". Stary przyjaciel witający nas z szeroko otwartymi ramionami, w które się zaplątujemy, czasami tak mocno, że ciężko nam się wyplątać. Odczowamy te same emocje, więc niemożliwym jest by tych przysłowiowych masek było tak wiele.

Nagle nie tyle co zobaczyłam, ale poczułam czyjąś obecność. Znów to samo, znów ten sam strach wypełnił serce, ale nawet się nie odwróciłam, by się upewnić. Tym razem wystarczyły mi nieprzyjemne dreszcze przebiegające przez ciało jako dowód. W tym samym momencie zaczęło kropić mącąc idealne, srebrne lustro, a w oddali słychac było grzmoty, jakby obecność chłopaka przyciągnęła za sobą mrok i kiepską pogodę, niczym wielki magnes. Przełknęłam ciężko ślinę i przekręciłam głowę w lewo by spojrzeć na idealne, surowe rysy chłopaka, który patrzył przed siebie chłodnym, pozbawionym emocji wzrokiem.

Nie pomyliłam się, to był on. Nie poruszając się nawet o milimetr, siedział jakby nigdy nic i właśnie wyciągał papierosa, którego następnie odpalił granatową zapalniczką. Znow ubrany w elegancki spodnie tylko tym razem miał na sobie nie czarną, ale białą koszulę z podwiniętymi rękawami do łokci i odpiętymi dwoma guzikami od samej góry. Po raz kolejny zastanawiałam się kim on w rzeczywistości jest, czym się zajmuje, ile ma lat, jak cię nazywa. Znów ta cholerna ciekawość, która kiedyś wpędzi mnie do grobu.

Wyciągnęłam z uszu słuchawki zatrzymując odtwarzaną piosenkę. Oddech się urywał, płytki i niepewny tego co się zaraz stanie. Wiedziałąm, że lepiej będzie siedzieć niż rzucić się do ucieczki, bo nie zdążyłabym nawet opuścic pomostu a on na sto procent już by mnie złapał.

W końcu odwrócił swoją twarz w moją stronę, a jego zimne oczy pozbawione jakiejkolwiek iskry, spojrzały w moje. Były jak martwe... Ale za to intensywny błękit tęczówek sprawiał, że szlo się w nich zatracić i przepaść pod ich powierzchnią.

- To ty za mną jechałeś, moje przeczucie wcale mnie nie zawiodło - stwierdziłam spokojnie.

- Fakt, to byłem ja.

- Więc dlaczego magle pojechałeś inna drogą?

- Gdy poluje się na ofiarę, czasami przed jej złapaniem, trochę się ją dręczy, daje złudną nadzieję bezpieczeństwa i kontroli, choć tak naprawde obu tych rzeczy jest pozbawiona już na starcie - wytłumaczył przyglądając mi się z powagą. Stężałam cała słysząc co powiedział i od razu pojmując aluzję, że w tym przypadku to ja jestem jego ofiarą, a on postanowił zabawić się moimi emocjami. - Spokojnie, nic ci nie zrobię - zapewnił. - Na razie - dodał z szaleńczym uśmiechem błąkającym się w koncikach ust.

- Nie wierzę ci

- I bardzo słusznie, ponieważ mnie nie wolno ufać - strach kotłował się we mnie, ale na zewnątrz pozostałam obojętna. Lata spędzone z moją matką robiły swoje. - Ale powinnaś wiedzieć, że jeśli chciałbym cię skrzywdzić to już bym cię topił w tym jeziorze. Nie zdążyłabyś nawet krzyknąć - powiedział to tak swobodnie, obojętnie jakby była to jego codzienność, że serce podskakiwało mi w piersi jeszcze szybciej.

- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? - wydusiłam przez zaciśnięte z nerwów gardło.

- Warto doceniać to, kiedy oddaję ci swój czas, ponieważ oddaję ci coś czego już nigdy nie odzyskam, ale widać jesteś chciwa i nawet tego nie umiesz docenić - po raz polejny zaciągnął się dymem papierosowym odwracając głowe i wydmuchując go tak by nie leciał mi na twarz. Nie umkło mojej uwadze natomiast, że unikał odpowiedzi na zadane pytanie.

- Czego ode mnie chcesz? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby mając już dość tej bezsensownej gry.

Nie odzywał się przez dłuższą chwilę i wcale nie byłam pewna czy chciałabym móc wejrzeć w jego umysł i dowiedzieć się co cię w nim dzieje. Poznać jego myśli. Usiadłam po turecku zwrócona w jego stronę. W końcu znów zwrócił się ku mnie ze zdecydowaniem wypisanym w napięciu twarzy.

- Żebyś zapomniała o tej sytuacji z początku lata – wyznał wreszcie.

Przeczuwałam, że o to właśnie może chodzić

- I przychodzisz z tym do mnie dopiero teraz? - spytałam z niedowierzaniem na co wzruszył obojętnie ranionami. - Przez całe lato czuję jakbyś się na mnie zaczajał, śledził a ty dopiero po ponad dwuch miesiącach zjawiasz się jak gdyby nigdy nic i rządasz bym zapomniało w wszystkim? Co za tupet - prychnęłam kręcąc głową.

- Masz o tym zapomnieć, wtedy dam ci spokój i już więcej nie będziesz miała ze mną do czynienia.

- Nie wiem czy jest to możliwe, ta dziewczynka...

- Nic jej nie jest - przerwał mi.

- Nie ufam ci. Sam mówiłeś, że tobie nie wolno ufać - przypomniałam. Zacisnął mocno usta zapewne żałując swoich wcześniejszych słów.

- Zapomnij, bo w innym przypadku to twoja rodzina zapłaci za twoje decyzje.

- Och, błagam, teraz będziesz mnie straszył rozdiną. Jesteś idiotą i tyle ci powiem - ja naprawdę pchałam się do grobu. - Nie będziesz mnie szantażował psycholu. Jeszcze nie wiem kim jesteś, ale w końcu się dowiem i będziesz miał przejebane.

Wyciągnęłam szybko rękę i chwyciłam za papierosa, którego trzyał między palcami i ku jego zaskoczeniu wyrwałam mu go, a potem wrzuciłam do wody. Popatrzył na mnie groźnie, jakby chciał mnie zamordować, a później złapał za mój krawat i mozno za niego pociągając zbliżył moją twarz do swojej. Wytrzeszczyłam oczy w zdumieniu na moment zapominając jak sie oddycha.

- Nie igraj ze mna, bo źle się do dla ciebie skończy.

- Nie strasz, nie strasz, bo się jeszcze kurwa zesrasz - pociągnał za krawat jeszcze mocniej, utrudniając oddychanie jeszcze bardziej. Okręcił sobie mój krawat naokoło dłoni i z podłum uśmiechem i iskierką rozbawienia przypatrywał się mojej twarzy z uwagą, a kciukiem obrysowywał kształt ust.

- Jesteś pewna swojej decyzji?

Byliśmy tak blisko, że nasze nosy się niemal ze sobą stykały.

- Tak.

- Dobrze, więc od teraz się szykój, bo stanę się twoim koszmarem w snach i na jawie. I to nie jest groźba, ale obietnica płynąca prosto z serca.

- To ty je w ogóle masz?

Zmrużył na mnie oczy, a później puścił wreszcie mój krawat ze swojego mocnego uścisku.

- Nie śmieszne - warknał.

- Moim zdaniem wręcz przeciwnie – na dowód uśmiechnęłam się do niego ukazując idealne łuki białych zębów..

Dźwignął się chcąc odejść i gdy już stał spojrzał na mnie z góry i powiedział coś co totalnie zbiło mnie z tropu.

- Zaśliniłaś mi ostatnio koszulę - dźwignęłam głowę i patrzyłam na niego będąc w totalnym szoku. - Jesteś mi winna nową.

I odszedł, jak gdyby nigdy, kurwa nic.

Poczułam małe kropelki osiadające na moim mundurku i twarzy. Siedziałam tak z totalnym mętlikiem zasianym w umyśle, a deszcz coraz bardziej się wzmagał mocząc moje włosy i ubranie.

Co tu się właśnie odwaliło?

The Snake poisonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz