Rzeź Ormian to problem całej ludzkości

Uznanie ludobójstwa nie jest dla nas warunkiem koniecznym w procesie normalizacji stosunków z Ankarą – mówi Rusłanowi Szoszynowi ambasador Armenii w Polsce Edgar Ghazaryan

Aktualizacja: 23.04.2015 21:42 Publikacja: 23.04.2015 20:46

Foto: AFP/ARMENIAN GENOCIDE MUSEUM INSTITUTE

Rzeczpospolita: W przededniu 100. rocznicy masakry Ormian dokonanej przez imperium osmańskie między Ankarą a Erywaniem nadal nie ma porozumienia co do uznania tego wydarzenia za ludobójstwo. Co jest przyczyną tych rozbieżności?

Niestety, do dziś nie mamy z Turcją nawiązanych stosunków dyplomatycznych. Co ciekawe, główną przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest ludobójstwo Ormian, lecz obecna sytuacja geopolityczna w regionie. Turcja wspólnie z Azerbejdżanem prowadzą blokadę Armenii i w ten sposób hamują rozwój gospodarki naszego kraju. W 2009 roku prezydent Armenii Serż Sarkisjan anonsował proces normalizacji stosunków z Turcją w celu nawiązania relacji dyplomatycznych. W konsekwencji między naszymi krajami nawet zostało podpisane porozumienie w Zurychu, w ramach którego stosunki miały się polepszyć i wreszcie miała się otworzyć ormiańsko-turecka granica. Niestety, turecki parlament nie ratyfikował tego porozumienia i tym samym zademonstrował, że Ankara nie jest jeszcze gotowa na kompromis. Granica nadal pozostaje zamknięta.

Uważa się, że rzeź Ormian jest drugim po Holokauście najlepiej udokumentowanym i opisanym ludobójstwem dokonanym przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych. Tyle że Niemcy przyznali się do popełnionych czynów...

Na tym polega różnica między Niemcami a Turkami. Niemcy udowodnili całemu światu, że są współczesnym europejskim narodem. Berlin miał odwagę, by się przyznać do błędów w swojej historii, i tym samym pokazał, że dzisiejsze państwo niemieckie tworzy zupełnie inne społeczeństwo. Niestety, tego brakuje współczesnej Turcji. Uznanie ludobójstwa nie jest dla nas warunkiem koniecznym w procesie normalizacji stosunków z Ankarą. Powinniśmy otworzyć granicę i rozpocząć dialog między Ormianami a Turkami. Jesteśmy na to gotowi, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że konfrontacja w tym przypadku jest daremna. Natomiast w Ankarze takiej postawy ewidentnie brakuje i dziś nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja się zmieniła. Co więcej, mamy powody ku temu, by twierdzić, że Turcja nadal pozostaje zagrożeniem dla Armenii. Poza tym jest ona partnerem strategicznym Azerbejdżanu, działania którego zagrażają naszemu bezpieczeństwu.

Czy obecność 5 tysięcy rosyjskich żołnierzy na terenie Armenii jest warunkiem koniecznym, by Erywań czuł się bezpiecznie?

Mamy jedną koncepcję naszego bezpieczeństwa – ma się ono opierać głównie na własnych siłach zbrojnych. Tymczasem obecność rosyjskich jednostek na terenie naszego kraju jest bez wątpienia częścią tego systemu, gdyż rosyjscy żołnierze m.in. patrolują ormiańsko-turecką granicę. Nasze stosunki z Rosją mają nie tylko taktyczny i militarny charakter, ale i gospodarczy, ponieważ jest ona naszym największym partnerem handlowym. Historycznie tak się ułożyło, że od zawsze mieliśmy z Moskwą dobre relacje.

W styczniu jeden z rosyjskich żołnierzy uciekł z jednostki wojskowej i zabił sześcioosobową ormiańską rodzinę. Czy ta tragedia jakoś wpłynęła na opinię zwykłych Ormian co do współpracy militarnej z Rosją?

To jest nasza wspólna rosyjsko-ormiańska tragedia i sytuacja ta nie może mieć politycznego zabarwienia. Każdy z nas głęboko przeżywał tę sytuację, ponieważ zginęła cała rodzina, małe dzieci także. Obecnie śledztwo trwa na terenie Armenii, ale w tym celu została powołana specjalna rosyjsko-ormiańska komisja śledcza. Winny zostanie surowo ukarany za swoje czyny.

Między Rosją a Armenią leży Gruzja, która po wojnie w 2008 roku nie ma z Moskwą dobrych relacji. Wtedy stacjonujące w Gruzji rosyjskie jednostki zostały przerzucone do Armenii. Jak w tej sytuacji udało się Erywaniowi zachować dobre relacje z Tbilisi?

Ormiańska dyplomacja dąży do tego, by zawsze mieć dobre stosunki ze swoimi przyjaciółmi. Gruzja jest dla nas bardzo ważnym historycznym partnerem, mamy bardzo ciepłe sąsiedzkie relacje. Ze względu na turecką i azerbejdżańską blokadę Gruzja jest dla nas jedyną drogą łączącą nas ze światem. Dlatego normalne funkcjonowanie państwa ormiańskiego w dużej mierze zależy dziś od Tbilisi. Wojna rosyjsko-gruzińska była dla nas bardzo bolesną tragedią, ponieważ trudno jest patrzeć na to, jak twoi przyjaciele zabijają się nawzajem. Dlatego zachowaliśmy się wtedy bardzo wstrzemięźliwie. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż na tych samych zasadach opiera się nasza współpraca z Europą. Armenia zawsze była i nadal pozostaje państwem europejskim, otwartym na demokratyczne reformy. Współpraca z Unią Europejską jest na porządku dziennym władz ormiańskich, a stosunki z Polską mają w tym kontekście dla nas ogromne znaczenie, ponieważ to Polska była jednym z inicjatorów Partnerstwa Wschodniego.

Tymczasem Armenia zrezygnowała jesienią 2013 roku z podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską na rzecz unii eurazjatyckiej, której od kilku miesięcy jest członkiem. Czy umowa z organizacją, której nieformalnie przewodzi Rosja, była bardziej opłacalna?

Decyzja ta została podjęta wyłącznie z powodów ekonomicznych. Tak jak powiedziałem wcześniej, ormiańska gospodarka jest mocno powiązana z gospodarkami Rosji, Kazachstanu i Białorusi – państw, które powołały unię eurazjatycką. Armenia nie podejmuje decyzji ze względu na kogoś, tylko ze względu na własne interesy, w tym interesy armeńskiej gospodarki. Decyzja ta pomoże ustabilizować naszą gospodarkę i współpraca ta bardzo się nam opłaca. Jest to również w interesie samej Unii Europejskiej, dla której ważne jest mieć stabilnych partnerów z rozwijającą się gospodarką.

Poza Turcją wiele innych krajów do dziś nie uznało faktu ludobójstwa Ormian. Czy w tej sytuacji wkracza geopolityka?

W Stanach Zjednoczonych na poziomie federalnym ludobójstwo Ormian nadal nie zostało uznane, mimo że mieszka tam bardzo dużo naszych rodaków. Z kolei w tym roku ludobójstwo naszego narodu uznała Boliwia, gdzie nie ma żadnej ormiańskiej mniejszości. Uznają je także Urugwaj, Szwecja, Wenezuela, Polska, Litwa, Słowacja, Holandia, Argentyna, Szwajcaria, Włochy i wiele innych krajów. Dla nas najważniejsze jest jednak to, by ludobójstwo Ormian uznała Turcja. Wtedy będziemy mogli zamknąć tę część naszej wspólnej historii. Dążymy do tego, by przekonać świat, że ludobójstwo Ormian nie jest jedynie naszym problemem. Jest to problem całej ludzkości i każdy kraj w przyszłości może się znaleźć w takiej sytuacji. Geopolityka nie powinna wkraczać tam, gdzie należy pamiętać o podstawowych wartościach człowieka i jego podstawowym prawie do życiu. Dziś uwaga ludzkości powinna się skupić na odradzającym się światowym terroryzmie, by uniemożliwić powtórzenie podobnych tragedii w przyszłości.

Pamiętamy o zbrodni

24 kwietnia będziemy wspominać 100. rocznicę rzezi Ormian w Turcji – pierwszego ludobójstwa XX wieku. W Polsce odbędą się marsze pamięci, msze ekumeniczne, a także koncerty. We Wrocławiu w piątek o godz. 17 odbędzie się msza święta w katedrze św. Jana Chrzciciela, po której zostanie zorganizowany koncert muzyki ormiańskiej i marsz milczenia pod wrocławski chaczkar (kamienna płyta wotywna). 25 kwietnia o godz. 13 w Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie odbędzie się odczyt ambasadora Armenii Edgara Ghazaryana, po którym również wyruszy marsz pamięci.

Do rzezi Ormian doszło w czasie pierwszej wojny światowej w Turcji. Początkiem ludobójstwa było aresztowanie w Stambule 24 kwietnia 1915 r. kilkuset intelektualistów i liderów ormiańskich, z których część została zabita. Do tej daty nawiązują organizatorzy uroczystości. Kolejnym etapem były rabunki, gwałty, deportacje, a także zabójstwa Ormian. Historycy szacują, że zamordowano wtedy około 1,5 mln osób tej narodowości. —koz

Rzeczpospolita: W przededniu 100. rocznicy masakry Ormian dokonanej przez imperium osmańskie między Ankarą a Erywaniem nadal nie ma porozumienia co do uznania tego wydarzenia za ludobójstwo. Co jest przyczyną tych rozbieżności?

Niestety, do dziś nie mamy z Turcją nawiązanych stosunków dyplomatycznych. Co ciekawe, główną przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest ludobójstwo Ormian, lecz obecna sytuacja geopolityczna w regionie. Turcja wspólnie z Azerbejdżanem prowadzą blokadę Armenii i w ten sposób hamują rozwój gospodarki naszego kraju. W 2009 roku prezydent Armenii Serż Sarkisjan anonsował proces normalizacji stosunków z Turcją w celu nawiązania relacji dyplomatycznych. W konsekwencji między naszymi krajami nawet zostało podpisane porozumienie w Zurychu, w ramach którego stosunki miały się polepszyć i wreszcie miała się otworzyć ormiańsko-turecka granica. Niestety, turecki parlament nie ratyfikował tego porozumienia i tym samym zademonstrował, że Ankara nie jest jeszcze gotowa na kompromis. Granica nadal pozostaje zamknięta.

Uważa się, że rzeź Ormian jest drugim po Holokauście najlepiej udokumentowanym i opisanym ludobójstwem dokonanym przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych. Tyle że Niemcy przyznali się do popełnionych czynów...

Na tym polega różnica między Niemcami a Turkami. Niemcy udowodnili całemu światu, że są współczesnym europejskim narodem. Berlin miał odwagę, by się przyznać do błędów w swojej historii, i tym samym pokazał, że dzisiejsze państwo niemieckie tworzy zupełnie inne społeczeństwo. Niestety, tego brakuje współczesnej Turcji. Uznanie ludobójstwa nie jest dla nas warunkiem koniecznym w procesie normalizacji stosunków z Ankarą. Powinniśmy otworzyć granicę i rozpocząć dialog między Ormianami a Turkami. Jesteśmy na to gotowi, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że konfrontacja w tym przypadku jest daremna. Natomiast w Ankarze takiej postawy ewidentnie brakuje i dziś nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja się zmieniła. Co więcej, mamy powody ku temu, by twierdzić, że Turcja nadal pozostaje zagrożeniem dla Armenii. Poza tym jest ona partnerem strategicznym Azerbejdżanu, działania którego zagrażają naszemu bezpieczeństwu.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł